Własnymi rękami zbudowałem browar
Ile waży kolekcja 20 000 piwnych etykiet? Jak to jest pracować w browarze, który wznosiło się własnymi rękami? O tym, a także o Wystawie Piwowarstwa w Muzeum Ziemi Leżajskiej rozmawiamy z jej inicjatorem Adamem Dąbkiem.
Proszę opowiedzieć o początkach swojej kolekcji – jak to się zaczęło?
To było dawno temu – zaczęło się w trakcie nauki w Technikum Przemysłu Browarniczego w Tychach. Trafiłem na praktyki do bednarni (wtedy piwo lane było jeszcze w drewniane beczki) i od jednego z pracowników dostałem piękne, przedwojenne etykiety. Ta kolekcja zginęła mi tydzień przed maturą, ale ja się zawziąłem i zacząłem zbierać od nowa. I tak to trwa do dziś.
Proszę opowiedzieć zatem o swoich związkach z browarnictwem? Jak wyglądała Pana droga zawodowa?
Pochodzę z Rudnika nad Sanem, miałem pracować w browarze w Elblągu, ale lekarz nie dopuścił mnie do pracy. Później próbowałem w Łańcucie, ale browar nie zapewniał mieszkania, a dojazd ponad 50 km w jedną stronę, z dwoma przesiadkami po drodze, był nieopłacalny. Podjąłem więc pracę w innym zawodzie w rodzinnej miejscowości.
Jestem jedną z niewielu osób pracujących w browarze, które same wznosiły sobie miejsce pracy. Zostało nas już niewielu…
W 1975 r. dowiedziałem się, że w Leżajsku rozpoczęto budowę browaru i wysyłają ludzi na przeszkolenie do Niemiec. Zgłosiłem się do dyrektora budowy z dokumentami ukończenia szkoły. On wysłał odpisy tych dokumentów do browaru do Niemiec. W tamtych czasach każdy browar pilnie strzegł swoich tajemnic i ja z wykształceniem piwowarskim mogłem stanowić zagrożenie, więc odmówiono mi stanowiska i szkolenia. Dyrektor odpowiedzialny za budowę browaru zaoferował mi wtedy pracę w charakterze cieśli. Na długie miesiące zmieniłem zawód, zamiast warzyć piwo zajmowałem się ciesiołką – ganiałem między wyrastającymi z ziemi budynkami z siekierą w ręku. Niczego nie żałuje. Przeszedłem dobrą szkołę życia, poznałem leżajski browar od podszewki, mam poza tym powód do szczególnej dumy. Jestem jedną z niewielu osób pracujących w browarze, które same wznosiły sobie miejsce pracy. Zostało nas już niewielu…
Czasem piwo stanowiło nawet walutę – pamiętam jak za skrzynkę piwa Kristall udało mi się załatwić pralkę automatyczną. Nie dość, że dostałem sprzęt, to monterzy wnieśli ją jeszcze do mieszkania i podłączyli.
Co było dalej?
W nowym browarze jednak znalazło się dla mnie miejsce – w grudniu 1977 roku rozpocząłem pracę w browarze Leżajsk na stanowisku brygadzisty działu Warzelni, później awansowałem na Mistrza i dalszej kolejności na Kierownika Warzelni. W międzyczasie jeździłem też jako jeden z technologów na rozpatrywanie reklamacji, a gdy dyrekcja dowiedziała się o mojej kolekcjonerskiej pasji spadły na mnie także kontakty ze zbieraczami, którzy się do nas zgłaszali. Tłumaczyłem kierownictwu, że to najprostszy i najtańszy sposób na reklamę naszego browaru. Chociaż prawdę mówiąc wówczas, w latach 70. i 80., piwo tego nie potrzebowało, bo i tak sprzedawało się wszystko, co zostało wyprodukowane. Czasem piwo stanowiło nawet walutę – pamiętam jak za skrzynkę piwa Kristall udało mi się załatwić pralkę automatyczną, miałem wtedy małe dzieci i to był artykuł pierwszej potrzeby. Nie dość, że dostałem sprzęt, to monterzy wnieśli ją jeszcze do mieszkania i podłączyli.
Otrzymałem kiedyś list z Chin – z Szanghaju – napisany przez Chińczyka po polsku, z błędami ortograficznymi, ale jednak po polsku. Oczywiście prosił o etykiety.
Jak wyglądały kontakty z kolekcjonerami? Jaka była ich skala?
Rocznie było to około 750 listów, które wysyłaliśmy nie tylko do Polski, ale na cały świat – do Brazylii, Japonii, Stanów Zjednoczonych, Australii, całej Europy. Otrzymałem kiedyś list z Chin – z Szanghaju – napisany przez Chińczyka po polsku, z błędami ortograficznymi, ale jednak po polsku. Oczywiście prosił o etykiety. Okazało się, że ten człowiek pracował w polskiej ambasadzie i postanowił wykorzystać ten fakt, żeby rozwijać swoją kolekcję.
Jak rozwijała się Pana kolekcja? Jak opisałby Pan jej obecny kształt?
W latach 90. miałem gigantyczną kolekcję – ponad 60 000 etykiet z całego świata, jednak zdecydowałem się na jej zmniejszenie. Postanowiłem wtedy ograniczyć swoje zainteresowania jedynie do etykiet polskich, większość ówczesnej kolekcji stanowiły etykiety światowe, które trafiły do kolekcjonera we Francji. Obecnie kolekcja liczy około 20 tys. etykiet, wyłącznie z Polski, zarówno z działających obecnie, jak i z historycznych, browarów. Jej rynkowa wartość to około 50 000 złotych, jednak trudno to jednoznacznie określić, tak na prawdę wszystko zależy od tego, na jakiego kolekcjonera się trafi…
Poza tym mam także zbiór około 2 tys. polskich kufli – tutaj zaczęło się od pierwszych kufli z Leżajska – były zrobione ze szkła kryształowego, miały złoty napis i złotą obudówkę oraz grawerowane kłosy. To było wówczas naprawdę coś wyjątkowego.
W mojej rodzinie nie było tradycji kolekcjonowania, ale ja lubiłem zbierać – jako dziecko kolekcjonowałem znaczki, ale to był słomiany zapał, na dodatek znaczki były wówczas drogie i trudno dostępne. Obecnie oprócz etykiet piwnych i szkła zbieram także otwieracze oraz inne gadżety związane z polskimi browarami oraz monety.
Pierwsze kartonowe podstawki pod piwo z Leżajska, sprzed 36 lat, są warte obecnie na giełdach około 200 złotych za sztukę.
W jaki sposób powiększa Pan teraz swoją kolekcję? Na co zwraca Pan uwagę?
Jeżdżę na giełdy birofiliów, ale nie kupuję, wymieniam się. Czasem coś sprzedaję, np. pierwsze kartonowe podstawki pod piwo z Leżajska, sprzed 36 lat, są warte obecnie na giełdach około 200 złotych za sztukę, miałem ich kilkanaście, ale gdybym wtedy wiedział, że osiągnął takie ceny, to zatrzymałbym ich znacznie więcej!
W przeciwieństwie do wielu kolekcjonerów ja zbieram tylko etykiety nowe, takie które nigdy nie znalazły się na butelce. Niektóre browary, zwłaszcza dawniej, były bardzo niechętne takim prośbom bojąc się, żeby ktoś nie nakleił ich znaków towarowych na piwo niewiadomego pochodzenia. Kiedyś takie sytuacje się zdarzały, teraz już na szczęście nie.
O czym związanym z etykietami nie wie laik, a dla kolekcjonera jest to oczywiste?
Często zdarza się, że piszę z prośbą o etykiety do jednego miejsca, a przesyłka trafia do mnie z całkiem innego – tak było z browarem w Malawii, wtedy przesyłkę z ich etykietami otrzymałem z Danii, z browaru Millera dostałem etykiety amerykańskie, ale przesłane z Niemiec. Zachodnie browary czasem piszą też otwarcie, że uwarunkowania prawne nie pozwalają im na wysyłkę, ale że moja prośba została przekazana do właściwego miejsca. W Polsce w takiej sytuacji po prostu kontakt zamiera, a mój list pozostaje bez odpowiedzi.
Z piwnych etykiet można odczytać dzieje realnego socjalizmu. One nigdy i nigdzie nie milczały. W początkach istnienia browaru w Leżajsku, a więc w czasach panowania gospodarki zupełnie nierynkowej etykiety, były marne. Niektóre wyglądały tak, jakby były drukowane na papierze toaletowym. Nikomu nie przychodziło do głowy, by jakimś drukarskim szykiem oczarować klienta. Bo po co? Wszystko, co wyjeżdżało za bramę, bez trudu znajdywało nabywcę. Dzisiejsze etykiety opowiadają o postępach globalizacji.
W sumie cała kolekcja waży około 100 kilogramów.
Jak przechowuje Pan swoją kolekcję?
Etykiety naklejam na kartki z bloku technicznego A4 – w zależności od wielkości i rodzaju etykiet mieści mi się ich na jednej stronie od 2 do 6. Jest z tym trochę zajęcia. Całość kolekcji jest poukładana w segregatorach i podzielona na browary aktywne z różnych części Polski oraz na browary historyczne, obecnie nieaktywne. W sumie cała kolekcja waży około 100 kilogramów, aby uniknąć bałaganu od 8 lat prowadzę także komputerowy katalog zbiorów, żeby łatwiej było mi przeglądać to, co już zgromadziłem – inaczej musiałbym przerzucić kilkaset kartek, które mam. Mój kolega z większą od mojej kolekcją nie używa komputera i mówi, że jest mu coraz trudniej. I ja mu się wcale nie dziwię! Mam też swoją stronę internetową birofilia.cba.pl. Bardzo smuci mnie jednak, że nie mam spadkobiercy, który chciałby przejąć moją pasję i kolekcję. Ani dzieci, ani wnuki na razie się do tego nie palą…
Na wystawie mogę pokazać 160-180 kartek oprawionych w antyramach, maksymalnie 1000 etykiet. Moje zbiory wystarczą na 10 lat tak, żeby się nie powtarzać.
Jaki jest Pana związek z ekspozycją browarniczą?
Dyrektor Dietvorst dowiedział się o mojej kolekcjonerskiej pasji i zaproponował stworzenie wystawy tematycznej we współpracy z Muzeum Ziemi Leżajskiej. Przy okazji remontu Dworu Starościńskiego zdecydowano, że część przestrzeni wystawienniczej zostanie przekazana na potrzeby powstającej wystawy – obecnie 3 sale to ekspozycja stała obejmująca historię piwowarstwa i browaru w Leżajsku, a 1 sala prezentuje wystawy czasowe składające się z etykiet z mojej kolekcji. Dotychczas odbyło się 5 wystaw czasowych: etykiety piw Podkarpacia, Grupy Żywiec, Świata, Zachodniej Polski, Północnej Polski, a od maja 2016 pokazywane będą etykiety piw z browarów południowo-wschodniej części kraju. Na wystawie mogę pokazać 160-180 kartek oprawionych w antyramach, maksymalnie 1000 etykiet. Moje zbiory wystarczą na 10 lat tak, żeby się nie powtarzać.
Proszę opowiedzieć o wystawie browarniczej? Co ciekawego można tam zobaczyć?
W 2008 roku otwarta została Ekspozycji Browarnictwa na Ziemi Leżajskiej. Spora jej część przyjechała z Holandii, gdzie w Amsterdamie likwidowane było miejskie muzeum piwowarstwa. Stamtąd dotarła do nas jedyna na świecie czynna maszyna parowa napędzająca browar – pochodzi z Niemiec, wyprodukowano ją w 1897 roku i miała wówczas moc 400 koni mechanicznych. Założyłem też miniplantację chmielu przy Muzeum, żeby odwiedzający mogli zobaczyć jak ta roślina wygląda.
Co jeszcze wiąże Pana z piwem?
Piwo to dla mnie nie tylko wyuczony zawód i kolekcja, ale także warzenie. Do teraz od czasu do czasu, raz na kilka tygodni gotuję piwo w domu. Czasem sam, czasem z kolegą w jego garażu. To cały dzień pracy, ale efekt wart jest wysiłku. Na Festiwalu Birofilia byłem czterokrotnie, zdobyłem nawet medale za swoje piwo!