Sour is the new hoppy – BGM #5

Piąta edycja jednego z najciekawszych piwnych wydarzeń w Polsce pokazała jak wiele zmieniło się w polskim krafcie. Jedno jest pewne - czasy kiedy królował chmiel dobiegają końca. Teraz na scenę wkraczają kwaśne piwa!

Beer Geek Madness #5 – North Site to wydarzenie, które zelektryzowało birofilów. Zaczęło się od bitwy o wejściówki, które rozeszły się błyskawicznie, mimo że nawet te najtańsze kosztowały ponad 100 złotych. Dla wielu piwoszy zabrakło miejsc, jeśli zbyt długo ociągali się z decyzją o zakupie – Zaklęte Rewiry, w których tradycyjnie odbywa się to wydarzenie to duży klub, jednak mimo wszystko ma on ograniczoną pojemność i tym razem organizatorzy naprawdę sprzedali tyle biletów ile tylko mogli. Momentami było naprawdę tłoczno, ale szczęśliwcy, który załapali się na wejściówki, mieli powody do radości.

Po zimowej przerwie miłośnicy piwa zatęsknili za festiwalową atmosferą i piwnymi premierami, więc na wydarzeniu stawili się tłumnie nie tylko birofile z Wrocławia i okolic, ale z całej Polski. Zresztą Beer Geek Madness to nie tylko okazja do nieograniczonej degustacji piwnych nowości, ale także, a może nawet przede wszystkim, szansa, by poznać piwowarów, piwnych blogerów i pasjonatów, zamienić z nimi kilka słów przy kranach oraz porównać wrażenia z degustacji.

Tegoroczna edycja jeszcze bardziej niż w latach ubiegłych pokazała różnorodność i kreatywność polskiej sceny kraftowej.  Mnogość piwnych stylów, kreatywne dodatki do piwa oraz leżakowanie w beczkach po mocnych alkoholach wciąż są na topie, ale warto zwrócić uwagę na to, co najbardziej rzucało się w oczy – rok 2017 będzie rokiem piw kwaśnych! IPA, IIPA, AIPA czy APA stały się standardem, niewielu już emocjonuje dorzucenie do kotła dowolnie dużej porcji chmielu – wszystkie możliwe ilości czy proporcje w tym zakresie zostały sprawdzone, a piwne eksperymenty podążają teraz w inną stronę. Piwowarzy zakwaszają piwo, sięgają po fermentację spontaniczną, preferują drożdże górnej fermentacji, które wprowadzają dodatkowe owocowe nuty do piw przygotowywanych z dodatkiem owoców. To wszystko powoduje, że tegoroczny piwny sezon zapowiada się wyjątkowo ciekawie i orzeźwiająco!

W ubiegłym roku Szał Piw wygrał Beer Geek Choice prezentując swoje kwaśne, owocowe piwo, co można uznać za akt odwagi, bo na tej drodze był jedyny. Podziałał urok nowości, pomógł kontrast z innymi dostępnymi piwami wówczas, w większości bardzo goryczkowymi jasnymi lub mocnymi ciemnymi propozycjami. W tym roku wybór tylko jednego, najlepszego kwaśnego piwa chyba nie byłby możliwy – większość browarów miało taką pozycję w menu, a doskonałych propozycji było tak wiele, że do głosu dochodzą osobiste preferencje i kolejność degustowania. Ciekawe na ile dobór browarów oraz oferowanych przez nich propozycji to efekt działania organizatorów, a na ile po prostu nadchodzącego lata i eksperymentów w zaciszu browarów, które chcą dać klientom lekkie, sesyjne i doskonale pijalne piwa na lato.

Trzeba przyznać, że udział w takim wydarzeniu wymaga od browarów coraz większej odwagi – byle jakie piwo nie ma tu szans, nawet dobre, ale nudne propozycje się nie obronią – piwne menu musi być zróżnicowane i nieco szalone, a jednocześnie wszystko na etapie produkcji musi się udać – przy tak ogromnym wyborze i braku konieczności sięgania do portfela przy każdym stanowisku wyjątkowy smak i jakość ma kluczowe znaczenie. Browary mają szansę na nowe rozdanie przed sezonem, bo jeśli piwny geek trafi na piwo, które wyrywa z butów, to jest spora szansa, że odnajdzie je później na sklepowej półce, będzie o nie pytał w multitapach i chętnie do niego wracał. W tym roku takich propozycji było naprawdę dużo, a dodatkowo focus na piwa kwaśne zmusił część piwnych pasjonatów do wyjścia poza strefę komfortu i poznawania nowych, interesujących smaków.

Warto zauważyć też, że na tym piwnym wydarzeniu było wyjątkowo dużo kobiet – piwo postrzegane jest jako męski świat, ale w tym roku browary wreszcie zauważyły, że propozycji dla pań, które zazwyczaj nie przepadają za goryczką, jest niewiele, a potencjał jak się okazuje jest duży, bo przecież piwo lub każdy. Wygląda więc na to, że przy okazji eksploracji bogactwa piwnego świata przez piwowarów rzemieślniczych kobiety skorzystają podwójnie – jeśli lubią kraftowe piwo, to poszerzą swoje piwne horyzonty, jeśli jednak dotychczas go unikały, to teraz jest spora szansa, że trafią na coś, co im posmakuje.

Na koniec jeszcze łyżka dziegciu do tej beczki miodu – przy wydarzeniu o takiej skali zawsze jest jakieś ale i w tym roku była nim skala właśnie. Klub nie rozrósł się od ubiegłego roku, jednak wpuszczono do niego znaczenie więcej ludzi, gdy doda się to tego fakt, że próbka  degustacyjna była w tym roku o połowę mniejsza niż w ubiegłym to mamy to, co najbardziej męczyło, czyli wszechobecny tłum, kolejki, duchotę i ścisk, zwłaszcza przy najpopularniejszych browarach. Odchodząc od kranu od razu trzeba było ustawić się w kolejce do kolejnego, a i tak często trzeba było stać z pustym szkłem, bo nalewanie trwało dłużej niż picie. Trzeba jednak przyznać, że generalnie rzecz biorąc można było spróbować wszystkiego, czego się chciało, zarówno z naszych browarów, jak i z zagranicznych. I to chyba wciąż pozostaje największa zaletą Beer Geek Madness. Szkoda, że to jedyna tego typu impreza w Polsce – fajnie byłoby częściej wiedzieć ile wyda się na piwne degustacje jeszcze zanim festiwal się zacznie…