60 lat kolekcjonerskiej pasji
Z Panem Władysławem Gawlińskim, kolekcjonerem piwnego szkła i pomysłodawcą giełd birofilistycznych w Żywcu rozmawiamy o życiu wśród wyjątkowych przedmiotów, z których każdy ma swoją historię.
Jak zaczęła się Pana przygoda z kolekcjonerstwem? Wiem, że pracował Pan w browarze w Żywcu – czy najpierw pojawiła się birofilistyka i stąd taki wybór drogi zawodowej? A może to praca obudziła w Panu pasję?
Mogę dokładnie powiedzieć, od której szklanki zaczęła się moja kolekcja – to był rok 1956, pierwszy po wojnie eksport piwa do Stanów Zjednoczonych i tamtejszy odbiorca zażyczył sobie gadżetów – najpierw podkładek, żeby mieć na czym piwo stawiać, a potem szkła, do którego mógłby to piwo nalewać. To było w mojej gestii w tym czasie, pojechałem w delegację do Krosna, do tamtejszej huty szkła, zamówiliśmy 3 różne rodzaje szklanek i wysłaliśmy je do Stanów, żeby importer wybrał wzór, który mu odpowiada. A mi jedna z tych szklanek się spodobała i od tego zacząłem zbieranie.
Ale może to było w genach, bo mój dziadek był zbieraczem, kolekcjonował monety i widokówki. Był stewardem rodziny Habsburgów, obsługiwał ich salonkę, jeździł z nimi za granicę, więc tych kartek miał mnóstwo. Miał osobną altanę w ogrodzie, gdzie je przechowywał, ale przyszła okupacja, dziadka wyrzucili z domu, przyszli Niemcy, a po wojnie śladu po tej kolekcji nie zostało.
A nie chciał Pan zbierać innych birofiliów?
Mam tu trochę kapsli, popielnice, butelki, ponad 200 otwieraczy, ale tak na prawdę nie można zbierać wszystkiego, trzeba się na coś zdecydować, ja wybrałem na szkło.
Jak rozrastała się Pana kolekcja? W jaki sposób pozyskiwał Pan nowe egzemplarze do swojego zbioru?
Było mi łatwiej zbierać, bo z powodu obowiązków służbowych często byłem w terenie, moja praca była z tym związana. Po takim wyjeździe przybywał jeden egzemplarz, czasem dwa, poza tym oczywiście giełdy, raz wracałem z jedną szklaną, a czasem przywoziłem ich dziesięć. Poza tym miałem marynarzy znajomych, więc oni też mi przywozili różne rzeczy ze swoich wyjazdów. Kiedyś taki brodaty mężczyzna przychodzi do mojego biura, grzebie w swojej teczce i wyciąga szklaneczkę z Japonii, którą przywiózł specjalnie dla mnie. Miałem też szklanki od zakonników, którzy wyjeżdżali na misje do dalekich krajów – mam dwie takie z Afryki.
Jak duża jest obecnie kolekcja?
W tej chwili w kolekcji mam około 3800, było już ponad 4000. Teraz prawie 360 jest prezentowane w Muzeum Browaru w Żywcu, są to szkła historyczne przedwojenne, okupacyjne i powojenne. W kolekcji mam szklanki z każdego kontynentu oprócz Antarktydy. O każdym szkle z kolekcji mogę coś powiedzieć. W tej chwili ograniczam już zbieranie ze względu na miejsce i możliwości prezentacji – co z tego, że ja wiem, że tam na półce, w piątym rzędzie stoi jakaś szklanka, ale żeby ją komukolwiek pokazać, to trzeba byłoby wszystko wyciągnąć. To jest problem. Tu gdzie teraz mieści się kolekcja był kiedyś pokój – wersalka, regał, stół, a potem stopniowo się to zapełniało i zmieniało w domową ekspozycję.
Wszystko jest tu związane z piwem, dookoła są półki i szafki ze szkłem, na beczkach się siedzi, stolik też jest zrobiony z beczki, ale większej. Lampa z obręczy z beczki, a klosze na niej z butelek po piwie, które kiedyś szło na eksport do Austrii tak zapakowane. Teraz szkło znajduje się tutaj oraz na klatce schodowej, kolejnego pokoju już nie zajmę, więc z giełd rzadko coś przywożę, chyba że trafi się coś naprawę wyjątkowego. Jestem wzrokowcem, to jadąc na giełdę rzadko przywoziłem taki jaki już mam. Dla laika niektóre te szkła są takie same, ale kolekcjoner dostrzega różnice.
Proszę jeszcze opowiedzieć o spotkaniach kolekcjonerów? Jak tam jest?
Na giełdach nie chodzi tylko o wymianę, ale trzeba się też trochę zabawić, więc mieliśmy różne konkursy związane z piwem. Było picie na czas z jednego z moich kufli, który waży 5 kilogramów i ciężko go utrzymać nawet bez zawartości, były wybory najładniejszego biustu i największego piwnego brzucha, były konkursy historyczne, było przekładanie butelek ze skrzynki do skrzynki na czas. Na każdą giełdę wymyślało się coś innego.
Jak jeszcze trafiały do Pana ciekawe egzemplarze?
Mam też kufel, który dostałem od proboszcza – żalił się, że stoi taki zakurzony, zajmuje miejsce, to wziąłem, wymyłem i okazało się, że też ma widoczek – zamek, krajobraz, karetę konie. Gdyby wiedział co tam jest na dnie to pewnie by mi go nie dał. A tutaj mam taki na strychu znaleziony kubek z cieszyńskiego browaru, jeszcze sprzed wojny, tekturowy. I widać, że kiedyś można było takie robić i nie było wszędzie śmieci. A tu jest z Okocimia plastikowy, jeden z pierwszych. On już się rozleciał, ale go trzymam. Kolejny kufel mam spod Oławy, kiedyś byłem w trasie z kierowcą, który stamtąd pochodził i on mnie poprosił czy nie moglibyśmy zajechać do jego rodzinnego domu, bo on się już dawno stamtąd wyprowadził. Powiedziałem, że poczekam w samochodzie, ale mieszkająca w domu babcia koniecznie chciała zaprosić mnie na herbatę, więc się zgodziłem, a do herbaty podała nam cukier w zabytkowym kuflu z 1879 roku! I jak zobaczyła jak on mi się spodobał, to przy wyjściu go dostałem. Mam kufel z gwizdkiem z Wielkiej Brytanii, bo tam zamiast wołać kelnera po prostu się gwiżdże gdy chce się następne piwo. Mam też kufel z Czech z dziurkami – wystarczy zatkać jedną, żeby się napić, ale jeśli się o tym zapomni, to wszystko się wyleje.
A proszę opowiedzieć o najbardziej niezwykłych egzemplarzach w kolekcji?
Wyjątkowych rzeczy nie brakuje – koleżanka z pracy mi opowiedziała, że u jej koleżanki to stoi na piecu taki ciekawy przywieziony skądś kufel i potem po jej powrocie stamtąd dostałem ten kufel wraz z historyjką o nim. Był to kufel dziadka, miał on zaprzyjaźnionego zakonnika i jak tamten przyjeżdżał to szli do baru, bo obaj lubili piwo. I dziadek jak ostatni haust wychylił to mu się zdawało, że jest właścicielem takiego pałacu, jaki widać tutaj, gdy się podniesie kufel do światła. Proszę sobie wyobrazić, że ten kufel ma już około 200 lat. Miałem też zaprzyjaźnionego właściciela największej firmy produkującej ceramikę i szkło, przede wszystkim dla browarów, pana Wernera Zamma, który jednocześnie miał jedną z największych kolekcji. Był u mnie kilkakrotnie, oglądał go ze wszystkich stron, ale nie wiedział jak mi powiedzieć, że chciałby go ode mnie kupić. Na któreś święta przyjeżdża posłaniec, przynosi paczkę, a tam w środku taki sam kufel, ale nowy, komputerowo zrobiony, ale co z tego, na dnie nie ma nic.
A ma Pan coś, czego na świecie nie ma nikt inny?
Mam kufel Solidarności z 1981 roku, przygotowany na barbórkę. Przywiózł mi go w piątek kolega z fabryki w Wałbrzychu z informacją, że są gotowe i w poniedziałek jedziemy po odbiór, a w niedzielę wprowadzono stan wojenny. Przyjechały dwie sztuki, dla dyrektora i dla mnie. Nie wiem czy on swój zachował, ale ja mój mam do dziś. A wszystkie pozostałe z tych kufli zostały zniszczone. Mam też jeden z trzech na świecie żywieckich kufli z pokrywą. Pomogłem zorganizować 3 kufle z Żywca dla jednej z pracownic browaru, która jechała odwiedzieć rodzinę na stałe mieszkającą w Niemczech, chciała im zawiedź coś kojarzącego się z Polską. Oni później zdecydowali się dorobić taki dodatkowy element, przykrywkę z metalu i jeden kufel z tego zestawu wrócił potem do mnie.
Ludzie chyba często nie wiedzą jakie skarby mają, prawda?
Ja to chciałbym tylko zebrać to, co tutaj okoliczni mieszkańcy mają w domach. Pracownicy browaru pochodzili zazwyczaj z okolicznych wiosek, dostawali czasem okolicznościowe szkło, ale teraz to pamiątki rodzinne, stoją na honorowym miejscu, bo na przykład pradziadek pracował w browarze i to jedyne co w rodzinie po nim zostało. Nie ma szans, żeby to dostać czy odkupić.
Jak Pan dba o swoją kolekcję?
Kiedyś myliśmy z żoną wszystko po kolei dwa razy w roku, na Wielkanoc i na Boże Narodzenie. zajmowało to jakieś 2 tygodnie. Każdy kufel zdejmowałem z półki, żona myła i wycierała, a ja układałem z powrotem.
Taka kolekcja wzbudza zainteresowanie, prawda?
Mogę się pochwalić, że u mnie tutaj było już 24 ekipy reporterskie, pierwsza w roku 1977 był Dziennik Zachodni. Gościłem Telewizję Polską, Polsat, Polonię, gazety, radio. Poza tym moją kolekcję zwiedzali już goście z 19 krajów – ostatnio trzy panie z Ekwadoru, poza tym goście ze Stanów Zjednoczonych, Australii, Anglii, Francji, Niemiec, Belgii, Holandii, Grecji, Czech, Słowacji…
A Pan jest całe życie z Żywcem związany?
Tak, urodziłem się na tej ulicy! Nie w tym domu, gdzie teraz mieszkam, ale niedaleko. Potem mieszkałem w Węgierskiej Górce, tato pracował w odlewni żeliwa. A potem wróciłem tu gdzie jestem, równocześnie się ożeniłem.
Jest Pan lokalnym patriotą?
No a jak! To przecież przede wszystkim tak powinno być. Przecież te 360 w muzeum plus to co jeszcze tutaj jest to jakbym rozstawił pojedynczo to połowę witryn by mi zajęło. To bardzo duża część zbiorów.